Wywiady z inspirującymi kobietami – co sprawiło, że są znalazły się w tym miejscu, dlaczego są tak wyjątkowe i co mają nam do przekazania? Sprawdź najnowsze wpisy!

Oblicza kobiecości #20 – Karolina Fiedor

Karolina Fiedor – urodzona artystka, która z uśmiechem na twarzy tworzy pracownię ceramiki i drewna o nazwie Sztukomania. Opowiada o nauce cierpliwości, nieustających elementach zaskoczenia i miłości do Tatr. „Chodząca” inspiracja dla młodych ludzi. 

Czy od zawsze czułaś się artystką? Jak odkryłaś swój talent? 

Dobre pytanie. Zastanawiałam się nad tym wiele razy i jednego jestem pewna, że od zawsze interesował mnie artystyczny świat. Może to zabrzmi zabawnie, ale ja po prostu od dziecka czułam, że jestem stworzona do pracy zarówno artystycznej, jak i fizycznej. Będąc jeszcze w podstawówce, jak ja to mówię po naszemu „pucyłam gorcki” z gliny przy rzece koło domu – nie oznacza to, że od małego byłam ukierunkowana na pracę związaną z ceramiką, gdyż przez długie lata mój świat kręcił się wokół pracy w drewnie. W podstawówce wysyłałam swoje prace rysunkowe na konkursy plastyczne, w gimnazjum po szkole jeździłam na dodatkowe zajęcia z malarstwa i rysunku do domu kultury, ale to dopiero okres liceum, chyba najwspanialszy dla mnie czas spędzony w zakopiańskim Liceum Sztuk Plastycznych im. Antoniego Kenara, pozwolił mi rozwinąć się na 200%. Obrałam wtedy specjalizację Snycerstwo, na której przez 4 lata rzeźbiłam w drzewie wielkoformatowe prace. Jestem wdzięczna za wszystkie plenery rzeźbiarskie, które mogłam odbyć w różnych częściach Polski w tym czasie. Kochałam tę „robotę” i byłam przekonana, że to jej w całości się poświęcę 🙂 Dopiero na studiach w Krakowie przypomniałam sobie jak przyjemna jest praca w glinie, kiedy podrzucałam do zaprzyjaźnionej pracowni ceramiki swoje skromne, krzywe prace. Zaczęłam wtedy na nowo odkrywać piękno materiału jakim jest glina i teraz to ona dyktuje mi rytm każdego dnia w mojej pracowni.

Jak wygląda na co dzień Twoja praca? Czy są jakieś elementy zaskoczenia przy pracy z ceramiką? 

Jak wygląda moja praca? Hm, czasami powiem wprost, że jest hardcorowo 🙂 To wypały dyktują mi plan całego tygodnia – będąc dla mnie najważniejszą częścią pracy z ceramiką. W poniedziałek spoglądając na półki w pracowni ustalam za co zabiorę się najpierw, co w pierwszej kolejności muszę wypalić, a co mogę robić w międzyczasie kiedy piec wypala kolejne wyroby lub gdy stygnie, gdyż lepienie, szkliwienie, złocenie czy papierologia zawsze czekają w kolejce. 

Wracając do wątku mojego stwierdzenia, że czasami jest hardcorowo – myślę, że każdy ceramik się ze mną zgodzi, że nic tak nie podnosi adrenaliny i poziomu stresu jak moment, w którym otwierasz piec, w którym są zamówienia dla firm, gastronomii czy klientów indywidualnych. Oni czekają na odbiór produktów w umówionym terminie, a ty po otwarciu pieca już wiesz, że były komplikacje przy wypale…i układasz w głowie mowę przeprosinową, informującą, że jednak produkcja zajmie Ci więcej czasu, niż było to zakładane 🙂 Wielokrotnie mierzyłam się z takim stresem, ale praktyka czyni mistrza w tym przypadku, ucząc dystansu do wielu sytuacji. „Stało się – trudno” nie rozpaczam, biorę się za pracę raz jeszcze. I nie chodzi tu o brak kompetencji „bo nie wyszło” gdyż to są czynniki, na które po prostu nie ma się czasami do końca wpływu.

Skąd czerpiesz inspiracje do projektów, tworząc własną markę? 

Zabrzmi to banalnie mówiąc, że z natury, ale tak jest i skłamałabym mówiąc inaczej. Mam wielkie szczęście móc mieszkać w krainie tak urokliwej jak Podhale. Pierwotnym zamysłem mojej marki kilka lat temu było wykonywanie produktów z ceramiki wyłącznie z motywami roślinności tatrzańskiej, jak i zdobień wykorzystywanych w architekturze Podhala. Stąd mój artystyczny pomysł na podhalańskie czerpaki w wersji dużej, jak i małej, czarki, kubki i przede wszystkim filiżanki z motywem tatrzańskiego kwiatu Leluji. Dodatkowo wykonuję kubki z moją artystyczną interpretacją panoramy Tatr, a także kubki misie, które cieszą się naprawdę sporym zainteresowaniem. Z biegiem czasu do mojej oferty zaczęłam dodawać także produkty w moich ukochanych pastelowych kolorach, które są bardzo subtelne, gdyż rozlewane kolory tworzą niepowtarzalne efekty. Kultowe stały się także filiżanki z motywem złotego serduszka, których wiecznie brakuje mi na stanie. Podsumowując, czerpię z otoczenia, w którym na co dzień żyję.

Jeden produkt z Twojego sklepu, z którego jesteś szczególnie dumna? 

Kubki Tatry. Są dla mnie taką wisienką na torcie w moich staraniach o to, aby turyści, którzy przyjeżdżają w Tatry mogli zakupić pamiątkę naprawdę nawiązującą do otaczającego ich regionu. Oczywiście wszystko co wykonuję jest produkowane w 100% w Zakopanem i samo w sobie stanowi niezbity dowód na autentyczne rękodzieło. Jednakże widzę po swoich odbiorcach, jak chętnie wpadają do mojego sklepu stacjonarnego po kubki z panoramą Tatr, a później wysyłają mi kawowe lub herbaciane pozdrowienia z ich domów. Jestem dumna z tego produktu, ponieważ zarówno nawiązuje do miejsca w którym tworzę, jak i jest zgodny z moją stylistyką, sposobem spędzania przeze mnie wolnego czasu i całym kontentem, który upowszechniam na swoich profilach.

Czy wygląd naszych polskich stołów ulega zmianie? Jak Ty to widzisz? Czy ceramiczne, ręcznie wykonane naczynia wyprą typowe porcelanowe zastawy z linii produkcyjnej? 

Myślę, że mogę wypowiedzieć się w tej sprawie wyłącznie z perspektywy własnego doświadczenia. Osobiście moje prace cieszą się sporym zainteresowaniem, konsekwentnie większym z roku na rok i uważam, że jest to dowód na to, jak my jako naród zaczynamy na nowo odkrywać i doceniać ręczne, lokalne rękodzieło. Patrząc z perspektywy klientów, z którymi mam przyjemność rozmawiać wiem, że produkty ceramiczne które są ręcznie robione są przez nich doceniane, ponieważ mają element niepowtarzalności, a jednocześnie przywołują wspomnienia z danym, odwiedzonym przez nich miejscem. Przeprowadziłam na Instagramie w tym roku kilka ankiet pytając, co w opinii moich obserwatorów cieszy się większym zainteresowaniem – nieregularne produkty czy też może te o idealnych kształtach? Z otrzymanych odpowiedzi jasno wynikało, że to co nieregularne jest unikatowe. Sama wykonuję w większości produkty, które pomimo zbliżonego kształtu za każdym razem mają inny – nieregularny rant i takie też produkty sprzedaję najczęściej. Na tej właśnie podstawie uważam, że od kilku lat trend w naszym kraju się zmienia. Konsument woli powoli i sukcesywnie kompletować ręcznie robione naczynia, aniżeli kupować całą zastawę złożoną z tych samych produktów upowszechnianych przez sieciowe firmy. Uważam też, że za ręcznie robionymi pracami zawsze kryje się jakaś ciekawa historia osoby, która dany wyrób wykonuje, dzięki temu przedmioty te mają dusze i właśnie wcześniej wspomnianą niepowtarzalność. Oczywiście na rynku na szczęście wciąż mamy znakomite polskie fabryki porcelany, które uważam należy wspierać, ponieważ mają długoletnią historię, tradycję i cenne doświadczenie. Jak będzie z produktami z wielkich firm sieciowych? Tego nie umiem stwierdzić, ale jedno jest pewne – żyjemy w czasach, w których nasz odbiorca chce otaczać się rzeczami unikatowymi.

Jakie cechy lub umiejętności musi człowiek posiadać, aby zawodowo zajmować się ceramiką? 

Odnoszę wrażenie, że przede wszystkim cierpliwość. Cierpliwość to pierwsza cnota i słowo, które każdy ceramik powinien mieć wypisane na drzwiach swojej pracowni (śmiech). Czy potrzebne nam są zdolności manualne? Uważam, że nie. Przeprowadzam w mojej pracowni warsztaty ceramiczne, a także dojeżdżam na wieczory panieńskie umilać czas paniom, które próbują swoich sił z ceramiką i jedno jest pewne. 90% uczestników za każdym razem powtarza, że nie ma talentu i na starcie traci wiarę w swoje umiejętności, a po chwili okazuje się, że powstają takie perełki które potrafią niejednego onieśmielić i zadziwić, że to “tymi rękami” zostało wykonane. Zatem wniosek jest prosty – poprzez częstą praktykę każdy prędzej czy później dojdzie do satysfakcjonującego go poziomu umiejętności manualnych. Tego po prostu można się nauczyć. Natomiast wiedzę z zakresu technologii produkcji trzeba szkolić cały czas.

Prowadzisz firmę o nazwie Sztukomania, której jesteś twórcą, co oferujesz klientom oprócz ceramiki?

Oferuję codzienną dawkę dystansu do życia przeplataną poczuciem humoru 🙂 a stacjonarnie w sklepie w gratisie częstuję pyszną, naprawdę pyszną kawą! A tak na poważnie, oprócz ceramiki produkuję wszelkiego rodzaju dodatki z drewna do domu, począwszy od nieregularnych stolików, wieszaków czy kwietników, po mniejsze i wciąż artystyczne deski do krojenia, świeczniki czy przyborniki. Tutaj pole do popisu jest szerokie. Drewno jako materiał nie dość, że samo w sobie jest piękne, to w dodatku swoim wyglądem broni się samo. Trzeba umieć zobaczyć w kawałku drewna potencjał i możliwości do jego wykorzystania. Mistrzem w tworzeniu rzeczy niepowtarzalnych, praktycznych i unikatowych jest mój bardzo utalentowany tata 🙂 to od niego stale się uczę i to także on stanowi ważną część Sztukomanii 🙂 ale wybaczcie – z telefonem na warsztat raczej się nie wchodzi, lepiej mieć całe palce, niż dodaną relację z pracy przy drewnie 🙂

Podejrzewam, że Twoje dłonie wymagają większej uważności i pielęgnacji ze względu na pracę fizyczną, jak o nie dbasz? 

Glina wysusza dłonie doszczętnie, a drewno zostawia przebarwienia i drzazgi na pamiątkę 🙂 Intensywne nawilżanie rąk przy takiej pracy to podstawa! Nie mam żadnych tajnych sposobów pielęgnacji – staram się po prostu, żeby moje dłonie, niezależnie od wykonywanej pracy, wyglądały schludnie i zadbanie.

Czy masz swój kosmetyczny must have i rytuał pielęgnacyjny, który pozwala Ci się prawdziwie zrelaksować? 

Moim najbardziej ulubionym kosmetycznym rytuałem jest olejowanie włosów olejem lnianym – to moja sprawdzona metoda na zdrowe, lśniące – naturalne włosy.

Zaobserwuj Karolinę na Instagramie i dowiedz się więcej o ceramice.

Oblicza kobiecości #19 – Maja Wieczorek

O pogoni za marzeniami, uporze i niebywałym szczęściu opowie nam Maja Wieczorek – mistrzyni Polski i finalistka Mistrzostw Europy w drenażu, czyli ujeżdżeniu koni. Wielka pasjonatka i ryzykantka, kierująca się zasadą „Bój się, ale rób”.

Maja, opowiedz nam, czym zajmujesz się obecnie?

Zajmuję się końmi, kiedyś jeździectwem, teraz hodowlą. Począwszy od sprzątania boksów do pielęgnacji, jeździectwa i przygotowania do zawodów. A od niedawna pracuję również w branży nieruchomości.

Odniosłaś sporo sukcesów w różnych mistrzostwach. Zdradź nam, co to były za wydarzenia.

Startowałam trzy razy w Mistrzostwach Europy. Dotarłam do finału Mistrzostw Europy Młodych Jeźdźców w ujeżdżeniu oraz World Cup we Frankfurcie. Zdobyłam także tytuł Mistrza Polski, ale głównym celem w mojej karierze nie były zwycięstwa, a praca z końmi, które kocham.

Niektórzy ludzie przez całe życie szukają swojej ścieżki zawodowej czy życiowej, a Ty już w wieku 14 lat wiedziałaś, co chcesz robić? Jak to się stało?

Gdybym otrzymała pytanie, mając 14 lat, co chcę w życiu robić, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Ja po prostu zawsze chciałam jeździć konno, więc dążyłam do swoich marzeń.

Mając 13 lat pojechałam do Szkocji sprzątać boksy, aby w zamian otrzymać trening. Każdą możliwą minutę spędzałam w stajni. Czasem nawet symulowałam chorobę, żeby zostać przez cały dzień wśród koni.

Do momentu mojego wypadku nie było dnia bez jazdy. Kilka lat temu przewróciłam się z koniem, co spowodowało problemy zdrowotne. Drętwiały mi ręce, nogi, do dzisiaj mam trudności z utrzymaniem równowagi, a jest to podstawowa umiejętność w jeździectwie. Niestety musiałam przerwać i zakończyć karierę jeździecką. Poniekąd przez to zostałam zmuszona sprzedać swoje konie, bo wiedziałam, że mają bardzo duży potencjał, co też zresztą pokazały później. 

Musiałam znaleźć inną drogę, aby nadal być blisko koni. 

Zastanawiam się, jakie cechy musi człowiek posiadać, aby zawodowo uprawiać ten sport?

Musi być uparty i odporny na słowa innych osób. W tym sporcie jest bardzo hermetyczne środowisko, które nie zawsze jest sympatyczne. Odczułam to na własnej skórze. Próbowali nie dopuścić mnie do Mistrzostw Polski, bo insynuowali, że brakuję mi odpowiednich kwalifikacji albo sugerowali, że mój koń jest za słaby.

I wiesz co? Dawało mi to pozytywnego kopa! Przekorność – to też jest bardzo dobra cecha. Chciałam udowodnić, że moje możliwości są wystarczające, aby wygrać! Choć głównym celem nie była wygrana, a chęć porównania swojego poziomu i zdobycie kolejnych kwalifikacji. 

Czy mówisz o sobie? Opisałaś swój charakter? Co Cię wyróżnia, że odniosłaś takie sukcesy?

Tak, to cała ja, uparta ryzykantka. 

Nie odbieram tego, jako sukces, zresztą co to jest sukces? Jestem absolutnie spełniona jeździecko, nawet jak nie jeżdżę. Cieszę się, że moją pasją zarabiam na życie i mam świetne konie, którymi nadal mogę się zajmować.

To wszystko brzmi jak spełnienie najskrytszych marzeń, a co jest kosztem takiego sukcesu? Czy są jakieś cienie?

Nie mogę nazwać tego kosztem, konie to moje życie. Samodzielnie przeprowadziłam się do Niemiec w wieku 14 lat. Codziennie wstawałam wcześnie rano i jechałam rowerem do stajni. Na pewno dużo straciłam w okresie nastoletnim czy studenckim. Kiedy wszyscy spotykali się, chodzili na imprezy, ja zawsze byłam w stajni, spełniając swoje obowiązki. Ominęło mnie życie studenckie, nie miałam na to czasu, ale też ochoty. Nie chciałam rezygnować ze swojej pasji. 

Ogólnie jeździectwo kosztowało mnie bardzo dużo nerwów! Z końmi jest jak z graniem w ruletkę, albo masz szczęście albo masz pecha. Oczywiście, masz na to wpływ, ale niewielki.

Koszt kojarzy mi się z zapłatą bądź czymś, czego ci brakuje… a ja niczego nie żałuję. Nie zamieniłabym ani jeden chwili z mojego życia, nawet wypadku jeździeckiego.

Hodowla koni to ciągły kontakt ze swoimi końskimi dziećmi, a później rozstanie. Czy łatwo Ci się rozstawać ze swoimi wychowankami?

Boli mnie serce, z powodu rozstania z moim dzieckiem o imieniu Quantum Vis. Jestem ogromnie wdzięczna za to, co dla mnie zrobił. Zapewnił mi godne życie.

A jego półsiostra to mój ukochany koń, nazywa się Katharsis aka Koza. Był moment, kiedy zastanawiałam się, czy nie wystartować ponownie na niej, pomimo problemów z równowagą. Daje mi ogromne poczucie bezpieczeństwa. Kocham ją, zostanie ze mną na zawsze. Moim marzeniem jest kuchnia z widokiem na łąkę i Koza zaglądająca do mnie przez okno. Może spełni się kiedyś! 😉

Czy masz wychowanków, którzy byli szczególnie bliscy Twojemu sercu oraz takich, którymi chciałabyś się pochwalić?

Mam ogromne szczęście, bo miałam bardzo dobre konie w swojej karierze.

Koń, na którym jechałam podczas Mistrzostw Europy trafił do mojej koleżanki, która również osiągnęła wysokie wyniki. W Niemczech nie jest to łatwe, bo jeźdźcy i konie są na olimpijskim poziomie.

Quantum Vis, o którym już wspominałam wcześniej, był największym zaskoczeniem. Pamiętam dzień jego urodzin. Wszyscy powtarzali, że jest brzydki, że nic z niego nie będzie. A ja zawsze niewątpliwie mocno wierzę w moje konie. Poświęcam im czas, dbam o nie najlepiej, jak potrafię i dobieram czołowych trenerów. Jeździła na nim olimpijka Dorota Sznajder oraz Matthias Bouten, który doprowadził Quantum na jeszcze wyższe poziomy.

A Aceoura aka Aci, konia, którego kupili moi rodzice kiedy miał 2,5 roku, sama wytrenowałam, pomimo problemów z równowagą. Do startów przygotowywał go Matthias, a następnie trafił do kadry kanadyjskiej jeźdźców U25. W kategorii Gran Prix Jeźdźców U25 Aci ze swoją jeźdźczynią byli pierwsi na liście światowej. Wiem, że ma świetne życie i wszyscy go kochają.

Które z twoich przekonań wydaje się ludziom szalone?

Wyobraź sobie, wstajesz o 4 rano, jest ciemno i leje deszcz. Zakładasz białe spodnie i narzucasz na siebie wszystkie przeciwdeszczowe ubrania jakie posiadasz. Szczęście przeszywa twoje ciało, bo idziesz po swojego konia, z którym weźmiesz udział w zawodach. Gdzie też leje i bardzo możliwe, że Ci nie pójdzie. Albo po zawodach przemoczona, zmęczona pakujesz konia całego w błocie i jedziesz do domu… ale nadal jesteś szczęśliwa, bo wykonałaś prawidłowo pewien manewr podczas tego konkursu.  Myślę, że niewiele osób to zrozumie. 

Jeżeli widzisz jeźdźców, a nie jesteś jednym z nich, to już te osoby wydają Ci się szalone.

Postawiłam wszystko na jedną kartę. Wyprowadziłam się   z domu w młodym wieku i porzuciłam studia na rzecz koni. Moi rodzice nie mogli tego zrozumieć. Mówili, że z końmi nie można wiązać przyszłości, że więcej stracę niż zarobię. Udowodniłam im, że może być inaczej. Na tym etapie, na którym jestem obecnie, nie muszę już i nie chcę sprzedawać koni. Teraz chcę je hodować dla siebie i mojej córki.

Co byś powiedziała młodym ludziom, którzy cały czas szukają swojej drogi?

Nie wiem czy jestem w pozycji, żeby komukolwiek udzielać rad, bo miałam dużo szczęścia. Niewątpliwie ważna jest nieustępliwość w poszukiwaniu swojej drogi oraz pasja, która nas uskrzydla. Kiedy koncentrując się na swoich zamiłowaniach, które dodają ci energii, inaczej odbierasz swoje niepowodzenia. Rozwijasz się, doskonalisz swoje zdolności, twoje poczucie wartości wzrasta i nagle zauważasz nowe możliwości.

A teraz z punktu osoby 30-letniej, czy w każdym momencie mogę zacząć uczyć się dresażu?

Tak, w każdym momencie można zacząć uczyć się dresażu. Nie jest to zwykła jazda, ale możliwa do wyćwiczenia. Choć wymaga dobrej koordynacji i kondycji fizycznej. Jeżeli kogoś interesuje ujeżdżenie i kocha konie to dresaż jest najciekawszą formą. Bliska więź z koniem, pełna miłości i zrozumienia nie wymaga wymuszonych ruchów, jeżeli to umiejętnie wykonujesz.

Jak wyglądają Twoje rytuały na co dzień? Co jest dla Ciebie ważne?

Teraz jestem w pełni zależna od swoich dzieci i… od pogody. Rano odwożę jedno z nich do przedszkola i jeżeli jest gorąco, to z drugim dzieckiem w nosidle jadę do stajni. Obserwuję jazdę jeźdźców na hali, zwracam uwagę na szczegóły i udzielam wskazówek. Natomiast jeżeli jest chłodniej staram się, żeby konie były jak najdłużej na łące. Wieczorem jadę do Kozy, która została mamą i ma roczne dziecko, więc dbam o nich, czyszczę i karmię. Każdy dzień kręci się wokół stajni, pomimo tego, że od ponad 3 lat nie jeżdżę.

Co Cię teraz kręci i nakręca? Jakie masz plany na przyszłość?

Zdecydowanie hodowla koni. Marzę o tym, aby udostępniać konie niesamowitym jeźdźcom. Nie zamierzam ich sprzedawać, chcę obserwować ich rozwój i cieszyć się wynikami.

Dziękujemy za inspirującą rozmowę.

 

 

 

Zamień swoją pracę na pasję!

Wielu z nas często ma wrażenie, że nieodpowiednio wybrało swoją drogę zawodową, że to co robimy nie daje nam przyjemności i jest tylko żmudną, codzienną ścieżką, która pozwala przetrwać od pierwszego do pierwszego.

Czy to wina tego, że w momencie wyboru studiów jesteśmy zbyt młodzi?
Czy żyjemy według przestarzałego przeświadczenia wpajanego przez rodziców, że studia i dyplom po ich ukończeniu są wyznacznikiem statusu, a pasja to tylko dodatek i nie może przerodzić się w pełnowymiarowe zajęcie, które zapewni nam godziwy byt?

Jak znaleźć motywację i siłę do zmiany?
Dlaczego boimy się podjąć ryzyko?
Jakie czynniki nas ograniczają?
Jakie podjąć kroki, by zrealizować cel i zmienić swoje życie?

W rozmowie z Agnieszką Niedziałek @napieknewlosy, właścicielką marki @hairytalecosmetics postaramy się odpowiedzieć na te pytania.

Z naszej wcześniejszej rozmowy wiemy, że nie od początku planowałaś założenie marki kosmetyków. Jak to się stało, że anglistka odkryła w sobie pasję do tworzenia produktów do włosów?


Zaczęło się to od tego, że kilka lat temu spaliłam swoje włosy i w wyniku tego zaczęłam eksperymentować z ich pielęgnacją. Wcześniej, co- może zdziwić –  stosowałam tylko szampon do mycia, a później godzinami walczyłam ze splątanymi włosami! Po spaleniu włosów testowałam na sobie głównie domowe przepisy na odżywianie włosów, żeby sprawdzić, czy babcie faktycznie miały rację. Niektóre z tych sposobów przyniosły pozytywne efekty, inne wręcz przeciwnie.
Stopniowo pogłębiałam swoją wiedzę i zaczęłam interesować się składami i tym, jak poszczególne składniki wpływają na włosy. Zawsze pasjonowałam się nauką, a że nauka jest wszędzie, to czemu nie we włosach!



MIŁOŚĆ DO NAUKI I DZIELENIA SIĘ WIEDZĄ

Moja historia z założeniem własnego kanału, potem ze stworzeniem marki, wzięła się z miłości do dzielenia się wiedzą, a później było to realne zapotrzebowanie moich widzów: prosili o dokładniejsze wytłumaczenie niektórych kwestii, pokazanie, a w końcu szukali konkretnych produktów. W tamtym czasie pisałam Pisałam wtedy, te lata temu, do różnych marek i tłumaczyłam im jakie produkty powinni włączyć do swojej oferty, ale wtedy nikt nie traktował mnie poważnie.


KAŻDY MA SWOJĄ HISTORIĘ


Jestem “zawzięta”, co może mieć zabarwienie pejoratywne, ale w moim przypadku określa poziom mojej motywacji i jest to określenie jednym słowem podnoszenia się po każdej porażce, która stanowi dla mnie ważną lekcję i nie działa na mnie zniechęcająco.  jak po lekcji, a nie zniechęceniu. Uwielbiam zgłębiać temat od początku do końca, nie tylko powierzchownie, co akurat jest cechą typową dla osób w spektrum autyzmu. Takie osoby, czyli takie jak ja, też mogą znaleźć swoją drogę pomimo trudności i ograniczeń.
Pamiętajmy, każdy z nas posiada jakieś ograniczenia. Dla jednych będzie to stosunek bliskich do zawodowych działań,  dla innych pieniądze lub ich brak czy daleki dystans do pracy. Diagnozę traktuję jako atut, który pomaga lepiej zrozumieć siebie.
Najważniejsza jest Świadomość własnych ograniczeń i możliwości. Od tego zacznijmy.


NIE SKREŚLAJ SWOJEJ PRZESZŁOŚCI 

 

Miłość do nauki pozwoliła mi traktować studia na anglistyce jako dobry wstęp. Nauka języków zawsze się przydaje, ale moja droga nie była aż tak oczywista. W międzyczasie zajmowałam się szkoleniem psów oraz zakwalifikowałam się do półfinału Mam Talent, gdzie wystąpiłam razem z moim psem.

 

PIELĘGNACJA – PRACA CZY HOBBY?

 

Masz piękne, długie (to mało powiedziane) włosy. Czy ich codzienna pielęgnacja to czysta przyjemność czy jednak trochę balast?

 

Staram się, aby moja pielęgnacja nie trwała dłużej niż 25 minut. Oczywiście razem z suszeniem. 

Czy pielęgnacja skóry jest dla Ciebie tak samo ważna, jak włosów? Jak w skrócie byś ją opisała?


Zainteresowałam się tematem dopiero niedawno, kiedy znalazłam przestrzeń na hobby, odskocznię od zgłębiania wiedzy na rzecz przyjemności, testowania i zabawy. W  związku z tym, że pojawiam się często na targach, mam okazję  testować wiele nowości. Zawsze kieruje mną zasada zużywania produktów do końca. Wtedy czuję, że moja opinia może być rzetelna. 

 

Jesteś wierna konkretnym markom/produktom kosmetyków do pielęgnacji twarzy i ciała czy cały czas testujesz nowe produkty?


Lubię małe firmy z polskiego rynku i testuję nowości w miarę zużywania produktów. Zdarza mi się wracać do produktów, szczególnie do kremów do twarzy, które mi się sprawdziły.

Kiedy nie zajmujesz się włosami, co skupia Twoją uwagę w życiu? / Jakie masz inne zainteresowania?


Jak już wspomniałam, jestem zawzięta i lubię się doskonalić we wszystkim czym się zajmuję.  Uwielbiam jazdę na łyżwach i mam nadzieje, że kiedyś w końcu uda mi się skoczyć axla, co może nie jest wielkim osiągnięciem, ale dla osoby zaczynającej jazdę w wieku dorosłym już tak.

 

JAK ZACZĄĆ? 

 

Z sukcesem prowadzisz własną markę, co poradziłabyś osobom rozpoczynającym własny biznes?
Jak pogodzić starą pracę/obecne zajęcie z rozpoczynaniem czegoś zupełnie od nowa?

Odpowiem na to pytanie, podpierając się własnym przykładem. Symultaniczne działanie bez podejmowania drastycznych ruchów to wygodne wyjście. Czasem rezygnowanie z tzw. wolnego czasu, żeby rozwijać coś, co może nas przybliżyć do celu, będzie dobrym rozwiązaniem. W końcu musimy mieć środki, żeby móc zapłacić za czynsz, więc kontynuowanie “starej pracy”  jest ważne dla poczucia bezpieczeństwa i uniknięcia ryzykownego skoku na głęboką wodę. Dajcie sobie czas, ale inwestujcie w rozwój.

Prowadzenie własnej marki to ogrom różnorodnych obowiązków. Które aspekty sprawiają Ci największą przyjemność, a czym zajmujesz się niejako z obowiązku?


Bardzo lubię proces technologiczny i tworzenie receptur.
Zdecydowanie nie lubię papierologii.



Jaka część prowadzenia własnego biznesu w Twoim przypadku to Social Media?


Od SM wszystko się zaczęło. Teraz poświęcam temu mniej czasu i stopniowo dążę do tego, żeby móc zlecać tworzenie materiałów marki oraz sklepu pracownikom. Na pewnym etapie trzeba się z tym pogodzić, bo pracy jest coraz więcej, a ja nie mam coraz więcej czasu, a również swoje obowiązki.

 

Czy zdarzyło Ci się, że osoby zaczynające swoją przygodę z pracą w SM i chcące prowadzić swoją ścieżkę zawodową w ten sposób zwracają się do Ciebie o pomoc?


Tak. Trafiały się osoby zupełnie mi obce, którym zależało wyłącznie na wypromowaniu swojego biznesu, niekoniecznie na poszerzeniu wiedzy czy wymianie doświadczeń, ale są też sytuacje, gdy ktoś nawet związany z zupełnie inną branżą próbuje się ze mną konsultować. Bywają  to ciekawe pytania, które przekształcają się we wspólne burze mózgów, z których korzyść jest obustronna.

Czy sama korzystałaś lub próbowałaś korzystać ze wsparcia osób z branży?
 

Lubię robić wszystko po swojemu, dlatego na początku robiłam wszystko sama, ale wynikało to też z tego, że na początku, jak w każdym małym biznesie, wszystko trzeba robić samemu chociaż nie jest się w tym mistrzem. Z czasem pojawiają się możliwości i osoby, które z chęcią przejmą tę sfery prowadzenia biznesu, które dla mnie są trudne, a dla nich są ich pasją: jak dla mnie np. znajomość i wiedza dotycząca składów. 😉
 

Co określasz jako swój największy sukces lub największy błąd podczas swojej zawodowej drogi?

Największym sukcesem jest dla mnie codzienna praca i wytrwałość.
Największym błędem było przeświadczenie, że samo biuro księgowe to gwarancja dobrze prowadzonej księgowości. Ważne, żeby powierzać istotne zadania osobom, które udowodnią, że naprawdę znają się na rzeczy, a nie tylko mianują się ekspertami. Należy uważać na zapewnienia o tym, że “o nic nie musisz się martwić”. Bywa to zwodnicze, a nadrabianie dokumentacji i uzupełnianie wiedzy księgowej potrafi zabrać nie dni, a miesiące, które moglibyśmy przeznaczyć na znacznie ciekawsze rzeczy!




Mamy nadzieję, że Agnieszka zainspiruje Was choć trochę do poszerzania horyzontów, ciągłego rozwoju, a może nawet spróbowania własnych sił w nowym biznesie. Trzymamy kciuki za Was i za Agę.


 

Oblicza kobiecości #17 – Joanna Saniewska

Cykl “oblicza kobiecości” to inspirujące wywiady z kobietami, które znalazły odwagę, by pójść za swoimi marzeniami i zrealizować swoje plany zawodowe. W dzisiejszej odsłonie gościmy Joannę Saniewską – właścicielkę marki Jo. S – Her Majesty Independency. 

 

Skąd pomysł na założenie własnej marki? Jaka historia się za tym kryje? 

Powinno się zaczynać od siedmiu gór i siedmiu mórz,  a tak naprawdę zaczęło się od pełnej nazwy marki „Her Majesty Independency”. Jest ponoć za długa, więc zostało Jo.S, chociaż „Her Majesty Independency” nadal się przewija i na pewno jest częścią marki, choć nie tak widoczną.

W tym haśle, które zostało solidnym fundamentem, kryje się cała historia walki o niezależność: w pracy, w pasjach, w życiu codziennym, w stylu. To takie słowo klucz – banalne, ale nadal silne i potrzebne. Ta marka to mój własny prezent dla siebie samej na 40 urodziny, poklepanie się po plecach i uwierzenie, że sama też dam sobie radę, po mojemu, pod prąd. 

 

2. Dlaczego właśnie kimona?

Tu znowu niezależność, widziana szerzej, jako umiejętność pójścia pod prąd. Zaczęło się 10 lat temu, gdy występując publicznie i prowadząc duże warsztaty, nigdy nie wiedziałam, jak się ubrać. Nie lubię marynarek – krępują moją dość ekspresyjną naturę. Koszul nie lubię prasować. W t-shircie trochę nie wypada, a trochę ukradł mi to Steve Jobs. 

Kiedyś przyjaciółka pożyczyła mi Haori, które przywiozła z Japonii i przepadłam. Rękawy sode (japoński krój rękawów z rozcięciem, stały element moich kimon) mnie w sobie rozkochały. Są nonszalanckie, eleganckie i świetnie „zarządzają uwagą” tłumu. 

Tak się zaczęło moje poszukiwanie kimon. A teraz do tego dopisać trzeba, że podobnie jak Japończycy, w swej naturze jestem potwornie wymagająca co do tego czym się otaczam. Poszukuję kontrolowanego perfekcjonizmu. Po moich odwiedzinach w Japonii okazało się, że kultura porządku i równowagi jest mi bliska do tego stopnia, że chcę wiedzieć i doświadczać więcej. Będąc w Kioto wyprosiłam rodzinę, żeby pozwolili mi jeden dzień spędzić w szwalni i zobaczyć proces tworzenia haori. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że sama będę chciała zaczerpnąć z tego nurtu i stworzyć bardziej nowoczesne oblicze kimona oswajając je na Polskim rynku. Po prostu byłam ciekawa. Ta ciekawość też ma swoje wyjaśnienie: moja mama była całe życie krawcową z własnym, małym zakładem krawieckim w moim pokoju. Naprawdę wyrosłam wśród nitek i wykrojów. Dało mi to dużo wiedzy na temat szwów, nici, tkanin i wykrojów, chociaż szycia nie nauczyło w ogóle. 

 

3. Jak wyglądał proces zakładania własnej marki? Czy miałaś wcześniej styczność z krawiectwem?

 

Jak wspomniałam, mam krawiectwo we krwi: moja mama, przed nią jej mama, moja babcia. Chyba pierwiastek kreatywności przeskoczył także na mnie. Pamiętam, jak mama szyła suknie dla paryskiej projektantki, w czasach kiedy tkanin nie było, a z zagranicą prowadzić interesów nie można było. Jeździłyśmy do jednego z warszawskich hoteli, zostawiać modele i odbierać nowe tkaniny. Potem te suknie były częścią pokazów mody. Mama jest dla mnie wyrocznią i najważniejszą osobą w zakresie krawiectwa. To z nią wybierałam szwalnie i oglądałam ich pracę. Nie było łatwo znaleźć taką, która przeszłaby nasze sito, ale się udało. Pracuję z cudowną, małą i rodzinną szwalnią – tu lokalnie, w Warszawie. Oni przeżywają sukces marki tak samo jak ja i jestem im za to zaangażowanie absolutnie wdzięczna. 

A zakładanie marki? No cóż… od 20 lat zajmuję się marketingiem, tworzeniem procesów i obsługą klienta w dużych korporacjach. Plan na siebie, kim marka ma być był prosty: MUSI BYĆ SZCZERZE I PRAWDZIWIE. Więc odrzuciłam strategie, które sama tyle lat doradzałam, odłożyłam na półkę „dos and don’ts” i pozwoliłam sobie i marce powstawać samoistnie w oparciu o perfekcjonizm i szczerość.

 

 

4. Kim jest „agent tkanin”? Jak wygląda współpraca z takimi osobami?

A to trochę sprzedawanie mojego „know how”, ale dla Was zrobię wyjątek. Już jako dziecko dowiedziałam się od mamy, że poza sklepami i hurtowniami tkanin są producenci oraz agenci tkanin. 

Moja marka ma wpisane w DNA takie moje małe „zero waste” – tworzę wyłącznie z tkanin już dostępnych od ręki i nie tworzę dodatkowych materiałów. Na świecie jest masa dóbr – nie ma potrzeby tworzyć kolejnych. Skoro więc tworzę ubrania, niech one powstają z tkanin, które już są na rynku. A jest ich cała masa! Czasem mi smutno, gdy jako konsument patrząc po polskich markach, często widzę te same materiały, tylko w różnych formach. Dlatego szukam dalej, poza Polską. I tu docieramy do agentów tkanin. To tacy brokerzy, trochę jak agenci nieruchomości: musisz wiedzieć, który agent ma najlepsze oferty z interesujących cię fabryk i od producentów. 

Postawiłam sobie za cel korzystać głównie z tkanin dużych domów mody: było Chanel, Balmain, Missonni, Cavalli, często jest Stella McCartney; oraz głównie z tkanin z naturalnym lub sztucznym (nie mylić z syntetycznym) składem (jedwab, wiskoza, cupro). Także moi agenci działają wokoło producentów fabryk dla tych firm. 

Jak to wygląda w praktyce? To trochę jak licytacja, trochę jak „kto pierwszy, ten lepszy”, a trochę to gra w zaufanie, bo często kupuję tkaninę w oparciu o zdjęcia lub filmy i rozmowę z agentką, która mówi: bierz, jest świetne! Oczywiście agent musi wiedzieć, co szyjesz i czego szukasz. Mamie dziękuję za talent do tkanin: rozumienie faktur i składów.  

 I tak, jestem okropnie małym graczem dla takich agentów, ale mam szczęście do zjednywania sobie ludzi 😊

 

5. Jakie emocje towarzyszą otwieraniu przesyłek z tkaninami, które wcześniej widziałaś tylko online?

 

Pamiętasz jak 24 grudnia siedziałaś jako dziecko czekając na pierwszą gwiazdkę? Tak samo ja czekam na kuriera z tkaninami. Na początku zamawiałam co miesiąc, bo po prostu nie miałam jak finansować większych zakupów. Teraz robię to rzadziej. Jak przyjechała pierwsza paleta tkanin to się za głowę złapałam: gdzie ja to wcisnę? (firmę prowadzę w mieszkaniu). Radocha jest ogromna, ale też wielki stres: czy kliknie, czy złapię tkaninę i będę wiedziała co to będzie? Jak kupuję tkaniny często nie wiem co finalnie z nich będzie, pozwalam sobie na te decyzje dopiero, jak poczuję fakturę materiału. 

 

6. Skąd czerpiesz inspiracje projektując kimona i tworząc własną markę?

Banalnie: z życia. Jak wspominałam, ta marka nie ma strategii (może dlatego, że nie powstała ona z potrzeby biznesowej, a potrzeby serca i nie wymagam od niej osiągnięć biznesowych, a jedynie możliwości kreatywnego spełnienia się), ona żyje, tak samo wzory i inspiracje są z życia. Wełniane kimono z kapturem było odpowiedzią na moją miłość do chodzenia jesienią w bluzach, a chciałam w kimonach. To proszę: kimono miękkie jak bluza i z kapturem. Ten model wróci na pewno. Zmiany w wiązaniach, długościach, łączeniach tkanin: to wszystko jest trochę ukłonem do tradycji japońskiej, a trochę odpowiedzią na moje potrzeby i wyobrażenie o nowoczesnej, miejskiej modzie. 

 

7. Co myślisz o polskiej branży modowej? Jakie masz zdanie o sieciówkach? Jesteś osobą, która w tym kontekście jest zaangażowana i wyraża swoje zdanie?

Zauważyłam ciekawą rzecz: od kiedy zajęłam się swoimi kimonami zdecydowanie mniej wydaję na zakupy, a był moment, kiedy śmiało nazwałabym się zakupoholikiem. Nauka kultury japońskiej nauczyła mnie też większego szacunku dla przestrzeni, więc kupuję mniej. Za to w większości są to polskie marki. Tak naprawdę 95% zakupów to właśnie rodzime brandy i nawet w sesjach bardzo często wykorzystuję swoje prywatne rzeczy i z przyjemnością oznaczam te marki, bo uważam, że powinniśmy się wspierać. 

Natomiast zdaję sobie sprawę, że mój gust i styl jest daleki od tego, co w polsce przyjmuje się aktualnie za modne, więc wiele z tego co teraz jest oferowane nie trafia do mnie, jako konsumenta. Zresztą widać to na moich sesjach: nie robię ustępstw i pozostaje wierna swojemu trochę nonszalanckiemu, miejskiemu, dość mocnemu stylowi. Szpilki zawsze ustąpią miejsca trampkom i martensom. Zawsze. 

8. Co sądzi o stylu z polskich ulic? Czy Polki mają dobry styl?

Moje zdanie chyba nie ma znaczenia, nie jestem znawcą. Chodzę po tych ulicach na równych prawach z innymi Polkami, ale skoro pytasz… Polki chcą mieć dobry styl i lubią być modne. Częściej pójdziemy za trendem niż pozostaniemy wierne klasyce. Czasem myślę, że za szybko konsumujemy trendy, nie zdążymy się nimi nacieszyć. Mam dużo szczęścia, bo moje klientki wierzą w ponadczasowość formy. W końcu kimono przetrwało ponad 600 lat w prawie niezmienionej formie, więc pewnie jeszcze trochę się na fali utrzyma.

Tu ciekawa dygresja: zobacz, jak zmieniła się moda (stroje oficjalne) w Europie, a jak zmieniło się kimono (uznawane za główny strój oficjalny) od 600 lat. W Europie ubranie ma komplementować i podkreślać walory osoby która je nosi, a w Japonii ubranie nie podkreśla walorów – ubranie jest formą sztuki. Dlatego u nas krój się non stop zmienia, a w japońskiej kulturze kimon zmieniają się tkaniny i nadruki, forma pozostaje, jako idealny nośnik dla sztuki. 

 

9. Skąd pomysł na dodawanie żurawi do przesyłek?

„I will write peace on your wings and you will fly all over the world” – to słowa Sadako Sasaki, która stała się symbolem nadziei dla większości Japończyków.

W Hiroszimie, zaraz przy miejscu, gdzie uderzyła bomba zrobiono plac i postawiono pomnik pewnej dziewczynce. Gdy przyjechaliśmy do miasta, akurat na placu stało kilka klas szkół średnich i śpiewali jednym głosem, wszyscy z ogromnym zaangażowaniem piosenkę pełną nadziei i siły. Kompletnie nie rozumiałam, co się dzieje, ale zaczarował mnie ten widok. Po krótkiej rozmowie z jednym z nauczycieli dowiedziałam się o historii Sadako Sasaki, która w wyniku choroby popromiennej, jako nastolatka trafiła do szpitala z nowotworem kości. Była lekkoatletką i bardzo liczyła na starty w olimpiadach, ale w szpitalu nie pozostawili jej nadziei szacując, że pożyje kilka miesięcy. Jedna z pielęgniarek opowiedziała Sadako legendę o żurawiach z papieru, której punktem zwrotnym jest złożenie 1000 i możliwość spełnienia za to jednego życzenia. Życzeniem Sadako był pokój na ziemi, żeby już nikt (ona również) nie cierpieli przez zbrodnie wojenne. Sadako zaczęła składać żurawie ze wszystkiego, nawet z etykiet. Niestety, nie dożyła złożenia 700 żurawia. Za to jej klasa i przyjaciele postanowili kontynuować i zbudować jej pomnik. Teraz, na Placu Pokoju, stoi pomnik dziewczynki z wyciągniętymi rękoma, na których stoi papierowy żuraw, a dookoła rozmieszczone są dziesiątki szklanych gablot, każda z milionami żurawi. Kilka z tych zrobionych przez Sadako zostało rozesłanych po świecie, np. na miejsce tragedii World Trade Centre w NY. 

Historię poznałam siedząc pod pomnikiem i patrząc na zniszczony wybuchem bomby budynek i przejęła mnie, nawet nie tyle swoim smutkiem, co pełnym nadziei i determinacji spojrzeniem w przyszłość. Nadzieja poparta determinacją to działanie i świadomość, że zmiana jest w naszym zasięgu. 

Tym są żurawie i tym jest zawieszka do moich kimon: lustrem tej nadziei i determinacji. 

 

Dodam też, że jest też okrutnie ciężką pracą mojego męża, który nad jednym żurawiem spędza 7 minut a robi ich miesięcznie kilka setek.

 

10. Czy w swoich modowych wyborach jesteś minimalistką? Jak wygląda Twoja szafa?

W wieku 40 lat zaczęłam być spójna i przestałam próbować udowadniać sobie, że mogę być kobieca i zwiewna, i że strój wykreuje mnie na kogoś, kim nie jestem. Moja szafa jest w końcu moja, a nie marek modowych i trendów. Jest tam w miarę spójna tonacja i ciuchy, w których chodzę, a jak kupuję coś nowego to dwie rzeczy muszą znaleźć nowy dom. Myślę, że w końcu mam szafę, w której czuję się w domu, jeśli wiesz o co chodzi. Jest tam dużo kimon, nie tylko moich, dużo bluz i zwykłych koszulek. A reszta to zabawa dodatkami.

 

11. Twój sposób na złapanie oddechu po długim dniu?

A są inne dni, niż długie? Poza kimonami wykonuję pracę zawodową, jako szef marketingu w dużej firmie, a ponad to jestem pochłonięta przez wspinanie, które jest właśnie tym, co „wietrzy mi głowę”. To ciężka praca, bo około 10h treningów tygodniowo plus wyjazdy w skały w prawie każdy weekend i dłuższe wypady na wspinanie w świat. 

Mam świetny dom: męża i 15 latkę, którzy są idealnym towarzystwem do wszelkich głupot, mam motocykl, na którym uwielbiam jeździć i mam swoje książki, setki książek no i 2 psy. Także zdecydowanie mam co robić, a oddech łapię jak śpię.

12. Kosmetyczna porada, której udzieliłabyś samej sobie sprzed 10 lat?

Nie kupuj tych strasznie drogich kosmetyków pielęgnacyjnych (nie wymienię marki). Teraz jak znam się na składach, to śmieję się z własnej naiwności. Tej porady teraz udzielam mojej córce. Tak naprawdę to porada: CZYTAJ. Czytaj skład, nie opis. Ucz się o tym, co nakładasz na twarz, na ciało. Nie wierz w marketing.

 

13. Kosmetyczny must have lub ostatnie odkrycie?

Must have: hydrolat i kremy z filtrem. Mimo ciemnej karnacji źle reaguję na słońce. 

Hydrolat zawsze mam w kosmetyczce. Akurat jeśli chodzi o kosmetyki, nie idę za trendami. Jestem wierna temu, w co wierzę, że działa i daje temu czas, żeby działało. Nie testuję nowości. Mam skórę mieszaną i jestem po 40. Czas na testowanie minął. Teraz podtrzymuję to, co wypracowałam 10 lat temu. Chociaż dałam się Wam namówić na nowość w moim zestawie kosmetyków i to zostanie: masło oczyszczające. Już za skład dostało solidne 5, chociaż ja się boję tłustych konsystencji, ale tu była miła niespodsprawdzonymzianka – moja cera bardzo polubiła to wrażenie miękkiej skóry po użyciu. 

 

14. Skąd czerpiesz wiedzę o pielęgnacji? Jesteś wierna sprawdzonym kosmetykom? 

Co do wierności to już mówiłam: jestem z tych totalnie wiernych, bo wierzę, że potrzeba czasu i wiem, że to co wypracowałam te 10 lat temu daje efekty teraz, więc nie mogę zarzucić tej pracy. A wiedza? Czytam, głównie etykiety. Czytam składy i staram się zrozumieć, który składnik mi służy, a od czego powinnam się trzymać z dala.

15. Twoje największe marzenie?

Nie stracić tego, co mam.

 

fot. Michał Orliński

Oblicza kobiecości #16 – Ewelina, właścicielka Laboratorium Dobrego Nastroju

„Gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?”. Słyszeliśmy to zdanie nie raz. Dzisiaj w naszym cyklu „Oblicza kobiecości” gościmy Ewelinę która pożegnała się z bezpiecznym etatem w męskiej branży i poszła za głosem serca. Tak powstała marka Laboratorium Dobrego Nastroju – resztę, w inspirującej rozmowie, dopowie sama.

 

Od tramwajów i 200 śrub do świeczek… Twoja historia jest bardzo nieoczywista – jak wcześniej wyglądało Twoje życie i skąd pomysł na taki biznes?

Zawsze myślałam, że pójdę dość utartą, tradycyjną ścieżką – porządne studia, a potem praca na etacie. Przez kilka lat pracowałam w dużej firmie kolejowej, gdzie zarządzałam około setką osób. Jak można się domyślić, w pracy przebywałam głównie wśród mężczyzn, a moje zadania były bardzo praktyczne. Zresztą zawsze myślałam, że taka właśnie jestem, czyli konkretna i rzeczowa, a nie kreatywna. Potem okazało się, że jednak jest inaczej, a kreatywność, choć przez tyle lat tłumiona, ujrzała światło dzienne. Zdecydowałam, że chcę iść za tym, co dla mnie najważniejsze, a są to relacje, ludzie i tworzenie rzeczy związanych z codziennym, dobrym życiem. I tak pojawiło się Laboratorium.

 

 Funkcjonowałaś wcześniej w „męskim świecie” – czego Cię to nauczyło, a co musiałaś odkryć na nowo?

Kilka lat w „męskim świecie” nauczyło mnie bardzo wiele np. organizacji, jasnego wyznaczania celu, podejmowania decyzji, pracy w Excelu i przeklinania 😉 Jestem naprawdę wdzięczna za to doświadczenie. Czułam jednak, że brakuje mi kobiecej energii, szukałam balansu. Musiałam na nowo nauczyć się słuchać intuicji i zaufać sercu, a nie tylko liczbom i tabelkom.

 

Co było dla Ciebie największym wyzwaniem w momencie zmiany? Co z perspektywy czasu chciałabyś usłyszeć od samej siebie?

Najtrudniejsze było zaufanie sobie, dopuszczenie do głosu intuicji, odkrywanie siebie i dokonanie takich wyborów, które były kompletnie sprzeczne ze „zdroworozsądkowym” podejściem, jakie wyznawałam do tamtej pory. Chciałabym wtedy usłyszeć, żeby się nie bać i żeby szybciej działać. Zanim odeszłam z pracy byłam wykończona i dostawałam mnóstwo sygnałów w głowie i w ciele, które powinnam wcześniej uszanować i zadbać o zdrowie psychiczne oraz fizyczne. 

 

Jak zaczęłaś szukać swojej drogi? Skąd pomysł na „pachnący” biznes?

Po wielu sygnałach, w końcu przyznałam się przed samą sobą, że muszę przewartościować swoje życie. Chodziły mi po głowie słowa nastrój, atmosfera, empatia, natura – wokół nich chciałam budować swoją nową ścieżkę. Miałam wiele pomysłów, a ten na Laboratorium wyklarował się, gdy połączyłam olejki eteryczne, naturę, ekologię oraz dobry nastrój.

 

Co dało Ci siłę w procesie zmiany? Gdzie szukałaś spokoju, gdy pojawiały się wątpliwości?

Na pewno wsparcie mojego partnera, który w chwilach zwątpienia powtarzał, że się uda. Poza tym, dużą motywacją była chęć oderwania się od męskiego technicznego świata, do którego nie chciałam już wracać. 

Spokój dawało mi samo działanie np. proces wylewania świec, a także joga, medytacja i praktyka uważności. Poza tym, dużą rolę odgrywały spotkania z kobietami, które robią podobne rzeczy i zmagają się z analogicznymi problemami. 

 

Gdzie widzisz siebie za 5 lat? Planujesz następne rewolucje?

Staram się mieć otwartą głowę na wszystkie pomysły i zmiany, chcę być elastyczna i odnajdywać się w tym, co przynosi życie. Nie myślę za wiele o tym, co będzie za kilka lat.

Co Cię twórczo inspiruje? Co napędza Cię do działania?

Inspirują mnie kobiety, które poznaję i które podążają za swoimi wartościami, a także zadowoleni i świadomi klienci.

Poza tym ogromną inspiracją jest dla mnie natura i dopasowywanie się do jej cyklu – zimą to zakładanie ciepłych skarpet i świeca, a latem rześkie mgiełki rozpylane na skórę. 

 

Jak wsłuchać się w siebie? Jak dopuścić swoje marzenia do głosu? Masz na to swoją metodę? 

Odważyć się, nie analizować zbyt dużo, ufać swojemu ciału i wewnętrznym sygnałom, otworzyć się na intuicję.

 

Twój pielęgnacyjny must have? Co obowiązkowo musi znaleźć się w Twojej kosmetyczce?

Zdecydowania dobre wielofunkcyjne mydło oraz moje ulubione Hydrofilne masło z Polemiki do demakijażu.

 

Wolisz testować czy jesteś wierna raz sprawdzonym kosmetykom? Jest Ci bliskie pojęcie kosmetycznego minimalizmu?

Jestem raczej minimalistką i wolę mniej uniwersalnych produktów, nie mam osobnego kremu do każdej części twarzy. Od czasu do czasu testuję nowe produkty, staram się być otwarta, ale zazwyczaj wybieram to, co już się u mnie sprawdziło. 

 

Twój sposób na złapanie oddechu po długim dniu? Co Cię relaksuje? 

Spacery, spotkania z ludźmi, joga, książka, świeca, kąpiel – w zależności od nastroju.

 

Jeden produkt z Twojego sklepu, z którego jesteś szczególnie dumna?

Świeca do masażu, która uwodzi pięknym zapachem, otula i nawilża skórę jak ciepły balsam.  

 

Błysk czy mat?

Mat, wszędzie.

 

Długa kąpiel czy energetyczny prysznic?

Na co dzień prysznic, od czasu do czasu dłuższa kąpiel.

Pytała: Weronika Kwiatkowska

Odpowiadała: Ewelina, właścicielka marki Laboratorium Dobrego Nastroju 

Oblicza kobiecości #15 – właścicielka marki NowBrow

Grace Drane – przedsiębiorczyni, wizjonerka i właścicielka biznesu, który propaguje w Polsce trend nitkowania brwi. Zapytaliśmy ją o początki biznesu w Polsce, codzienne funkcjonowanie w Anglii i kosmetyczne odkrycia.

Skąd pomysł na biznes skupiony wokół brwi? Kto Cię zainspirował do działania w tej branży? 

Mieszkam na stałe w Anglii i zauważyłam, że nitkowanie (ang. threading) brwi stało się tutaj bardzo popularne. Jest to naturalna sztuka depilacji brwi i innych obszarów twarzy przy pomocy odpowiednio skręconej, bawełnianej nitki. Po analizie rynku w Polsce okazało się, że ta metoda jest tutaj prawie nieznana, a w Łodzi – moim rodzinnym mieście, nikt o niej nie słyszał i nie potrafił jej wykonać. Wtedy podjęłam decyzję – czas działać! 

 

Czy Twoim zdaniem Polki są otwarte na pielęgnacyjne eksperymenty? Czy dużo energii kosztowało Cię wprowadzenie nowości, jaką jest nitkowanie na polski rynek?

Myślę, że Polki są otwarte, choć do nitkowania podeszły dość nieufnie. Nie potrafiły sobie wyobrazić, jak skręconą nitką można idealnie wymodelować łuk brwiowy i usunąć niechciane włoski z twarzy. Nasz pierwszy Brow Bar był tak zaprojektowany, aby była możliwość dyskretnego ‘podejrzenia’ z boku tej rewelacyjnej sztuki depilacji.  

Twój pierwszy salon nitkowania brwi był formą pomocy dla siostrzenicy. Wierzysz w kobiece wsparcie? 

Tak, faktycznie moja siostrzenica – Paulina Kuszczak – zaraz po studiach rozpoczęła pracę w firmie deweloperskiej taty, ale nie czuła się w tym dobrze. Szukała trochę innego pomysłu, żeby realizować swoje ambicje, ale brakowało jej trochę pewności siebie. Poprosiłam ją, żeby przyleciała do mnie do Anglii i spróbowała nitkowania na sobie. Pokochała je od razu i postanowiliśmy zacząć razem działać.  Osobiście wierzę, że to bardzo ważne, aby wspierać inne kobiety. Kocham pomagać, dzielić się dobrą radą, cieszyć się z sukcesów innych, jeżeli widzę stojące za tym duże zaangażowanie i pasję.

Twoje największe biznesowe marzenie?

Marzę o tym, aby NowBrow było utożsamiane z mistrzowskim nitkowaniem, pięknymi stylizacjami brwi, wyjątkowym podejściem do obsługi klienta i zaangażowaniem społecznym dzięki naszym działaniom charytatywnym.

Żyjesz na co dzień poza Polską – co Cię inspiruje w angielskich kobietach, a co w polskich? 

Lubię w angielskich kobietach ich duży dystans do siebie. Zdecydowanie są mniej krytyczne niż Polki i są bardziej wyluzowane. Choć bardzo lubią modę, to ubierają się tak, żeby to głównie im podobały się stylizacje i nie martwią się o ocenę otoczenia. Wywierają na siebie zdecydowanie mniejszą presję pod tym względem.

Polki  zdecydowanie więcej uwagi przywiązują do tego, jak będzie oceniony ich wygląd, są dość przeczulone na tym punkcie. W tym wszystkim są bardzo świadome swojej urody i zdecydowanie bardziej o nią dbają. W porównaniu do mieszkanek UK więcej wymagają od siebie i innych. Lubię w nich również ich przedsiębiorczość.

Twój rytuał pielęgnacyjny po długim i męczącym dniu?

Obowiązkowo zmywam makijaż. Nie używam go dużo  w ciągu dnia, ale nie wyobrażam sobie, żeby go dokładnie nie usunąć. Muszę czuć, że moja skóra jest idealnie czysta. 

Ulubiony kosmetyk, z którym się nie rozstajesz?

BioOil do skóry. Uwielbiam go położyć nawet pod podkład, wtedy nadaje mojej skórze pięknego efektu glow. 

 

Błysk czy mat?

Zdecydowanie błysk. Bardzo lubię efekt glow.

Wieloetapowa pielęgnacja czy sprawdzony minimalizm?

Raczej minimalizm. Uważam, że ‘less is more’.  

Ostatnie kosmetyczne odkrycie?

Kosmetyki marki The Ordinary – rewelacyjne w działaniu, super proste opakowania i do tego świetna cena.  

Rada pielęgnacyjna, którą udzieliłabyś młodszej wersji siebie? 

Mam 18-letnią córkę i ciągle jej powtarzam, żeby używała kremu z SPF 30 w mocno słoneczne dni i dokładnie zmywała makijaż na noc. To samo powiedziałabym samej sobie. 

Działania Grace można podglądać na Instagramie: https://www.instagram.com/nowbrowprofessionaleyestudio/